sobota, 4 kwietnia 2015

Trudne pytania bez odpowiedzi.

Ostatnio nie po drodze mi do kościoła.
Przechodziłam przez różne fazy i natężenia wiary w moim życiu. Teraz jestem w tej najbardziej lichej, jednak pozostańmy przy ogólnym stwierdzeniu, że wierzę w Boga i potrzebuję wierzyć, że jest Coś nade mną, bo inaczej wszystko wydaje się takie banalne i powierzchowne.
Nie przepadam za Wielkanocą w kategorii świętowania, ale jest to czas, który wyjątkowo do mnie trafia pod względem duchowym. Mimo iż w kościele nie byłam już jakiś czas, nie wyobrażałam sobie nie iść na nabożeństwo w Wielki Piątek. Odpuściłam Wielki Czwartek (pierwszy raz w moim życiu) i chyba przez to cały dzień czułam jakiś wewnętrzny niepokój (nie miałam innego powodu by się tak czuć).
Do czego zmierzam - w lichości mojej wiary, ksiądz nie ułatwił mi próby powrotu do piaskownicy dzieci bożych. Wszystko było piękne jak zwykle. Panowie z chóru odśpiewują Mękę Pańską w taki sposób, że słucham jej jak zaklęta. Mam trzy ulubione momenty, w których gęsia skórka na rękach jest nieunikniona. Czasem zastanawiam się, czy nie chodzę tam tylko by posłuchać nieziemskich głosów tych panów.
Gładko wkroczyliśmy w kazanie i wszystko byłoby w porządku gdyby nie ostatnie zdanie wypowiedziane przez księdza. Wymieniał różnych ludzi - zaczął od chłopca lat 14, który został zastrzelony niosąc flagę na czele jednego z protestów, wspomniał potem o chłopcu z Orląt Lwowski walczącym o wolność, zamordowanym w wieku 16 lat, o starszej kobiecie zabitej za ukrywanie Żydów, o wielu innych i w końcu o Jezusie, lat 33, skazanym na śmierć ze względów politycznych, za podburzanie ludu, wszczynanie zamieszek. Wypowiedź swą spuentował zdaniem: gdyby nie ta ostatnia śmierć wszystkie pozostałe byłyby bez sensu.
I to zdanie uderzyło we mnie jak grom z jasnego nieba. I zaczęłam się nad tym zastanawiać.
Jeżeli przeżycie Jezusa oznaczałoby nieistnienie naszej religii, bezsensem byłoby poświęcanie swojego życia dla innego człowieka, dla idei? Czy jest to sugestia, że dla ateisty bezsensem jest walka na śmierć za ideały, bo nie czeka go potencjalna nagroda w niebie? Czy on myśli o człowieku, jako o tym, który staje w obronie innych żeby zaplusować na przyszłość, a nie żeby poprawić życie na ziemi? O człowieku ewidentnym egoiście? Czy jedyną motywacją do czynienia dobra jest poprawienie swojej pozycji na płaszczyźnie piekło-niebo? Może ja po prostu nie zrozumiałam tych słów. Może ksiądz niefortunnie się wyraził, chociaż wypowiadał je jakby były dokładnie przemyślane. Czy tak mówi on, czy tak mówi nasza religia?
Uraziło mnie trochę to zdanie, bo gdzieś tam w głębi robi z nas interesownych gnojków.
Nie przyszło mi nigdy oddawać życia za człowieka, czy za idee, ale kiedy nadstawiam za kogoś kark, wystawiam się ostrze noża by bronić poglądów, czy biorę na siebie czyjeś obowiązki, to nie myślę w głębi duszy: o! plusik dla mnie. będę miała bliżej do nieba.
Trochę za bardzo już teraz to wyolbrzymiam, ale powiedzenie kobiecie, która własną piersią broniła dziesiątki ludzi - sory babinko, bez sensu to rozegrałaś z tą śmiercią za innych, bo Jezus nie umarł za ciebie 2000 lat temu - wydaje się być jakąś cholerną abstrakcją. A ksiądz karmił tym setki ludzi w wielkopiątkowy ( ! prawie najważniejszy w roku liturgicznym) wieczór.
Ciągle o tym myślę i szukam drugiego dna. Rzucam to tak w eter, bo ani nie znam odpowiedzi, ani pewnie jej nie poznam, ani nawet nie ma to większego znaczenia dopóki ja, czy ty wierzymy, że jest inaczej i że nasza religia pod powierzchowny obliczem dobra i miłości do bliźniego, nie kryje egoistycznego dążenia do wygody zbawienia. Ale może po to właśnie są te święta - żeby przystanąć i się zastanowić.
Niech będą Wam rodzinne!
I trochę też refleksyjne i kwestionujące.
K.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz



blogger template by lovebird