niedziela, 8 lutego 2015

nie nadaję się do miłości.

Dwa dni temu moja przyjaciółka zraniona przez swojego faceta i rozczarowana przez nie swoich, kazała mi obiecać, że nigdy się nie zakocham, a przynajmniej dopóki jestem młoda (cokolwiek to znaczy). Zrobiłam to bez mrugnięcia okiem.

Nigdy nie miałam chłopaka. Pomijając czasy gimnazjalne i przelotne romanse, nigdy nie miałam prawdziwego chłopaka. Nigdy nikogo nie kochałam. Może dlatego, że nie znalazłam tej tam drugiej połówki jabłka, a może dlatego, że świadomie o tym zdecydowałam.

Natomiast w sprawach „zakochania” mam mentalność trzynastolatki. Jestem zakochana nieustannie. W moim życiu nie występują momenty bez zakochań. Jedne obiekty westchnień płynnie zastępowane są kolejnymi. Czasem się przenikają. Ale jest dobrze – coraz częściej zdarza się, że ci mężczyźni naprawdę istnieją, coraz częściej mieszkają bliżej niż dziesiątki tysięcy kilometrów, ba! czasem nawet zdarza się, że ich osobiście znam. Ale wciąż bardzo bardzo rzadko.

Mam tak od zawsze. Chciałam napisać, że od czasów kiedy byłam „zakochana” w Michale Wiśniewskim, ale właśnie zdałam sobie sprawę, że to zaczęło się wcześniej. To musiało być jakoś w podstawówce, bo boję się pomyśleć, że w przedszkolu (chociaż jest to bardzo możliwe bo…). Pamiętam jakby to było wczoraj, jak moja koleżanka przez płot zapytała mnie: w kim jesteś zakochana? A ja odpowiedziałam: nie jestem pewna, chyba w dwóch chłopakach – w Krystianie i w Herkulesie (… bo Krystian był największym rozrabiaką w przedszkolu i bardzo mi to imponowało). W jedynym właściwym Herkulesie lat 90. oczywiście – w Kevinie Sorbo. Od tego czasu układam sobie życie z różnymi mężczyznami. Z Bartkiem z Just5, z Chuckiem Bassem, z Tomo Milicevicem, czy Ianem Somerhalderem.

I tak sobie żyję z tymi moimi pseudo-miłościami.
Czasem poznaję chłopaka. Na przykład Ryana. Trochę gadamy, jest uroczy, spotykamy się raz na jakiś czas. I fajne są te motylki w brzuchu, to rozmyślanie o nim i o tym jakby to było gdyby mnie pocałował. Potem rozmawiamy więcej i częściej się widujemy, wciąż niby przypadkiem. A potem, za którymś razem, zdaję sobie sprawę że jest kompletnym palantem, że jest totalnym facetem. Pozwalam mu się pocałować, ale już wiem, że nie będzie z tego filmowej miłości. Nic mi nie zrobił, nie był niemiły, nie zranił mnie, ale odwracam się na pięcie i odchodzę.
A potem obserwuję inne związki i dziękuje Bogu, że wybiłam sobie z głowy jakieś prawdziwe romanse.

Nie nadaję się do miłości, bo lubię być Panią swojego życia. Przeraża mnie fakt, że kiedyś nie będę mogła wstać rano z łóżka i pomyśleć: lecę do Brazylii, bo u mego boku będzie mężczyzna, z którego zdaniem będę musiała się liczyć. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś kiedyś mi powiedział, że czegoś nie mogę i że nie powinnam iść na tą imprezę bo on nie idzie i że nie mogę się spotkać z kumplem, bo on jest zazdrosny i że nie mogę się zalać w trupa, bo on nie lubi jak piję. Z drugiej strony – nie chciałabym obudzić się rano i zobaczyć liścik: Kochanie, pojechałem do Brazylii.

Ale tak naprawdę to strasznie się boję.
Boję się tego, że miłość mnie zmieni i odwróci moje priorytety. Że odpuszczę mój pęd do odkrywania świata i poszukiwania swojej tożsamości na rzecz wspólnych obiadków i wypadów do kina. Boję się, że zacznę myśleć o pytaniu o pozwolenie, jako o czymś naturalnym. Że moje szalone marzenia zastąpię pasmem kompromisów i rezygnacji. A najbardziej ze wszystkiego boję się tego, że naprawdę będę tego chciała. Że naprawdę będę chciała odpuścić. I że naprawdę łapanie stopa na włoskich bezdrożach i spędzanie nocy w nowojorskim McDonaldzie będę chciała zastąpić bezpiecznym wieczorkiem przed telewizorem, czy kolacją przy świecach.

Bardzo to egoistyczne.
I właśnie dlatego nie nadaję się do miłości. 
Sama ze sobą ledwo daję sobie radę, a co dopiero z drugim człowiekiem.
Skoro postrzegam miłość jako kulę u nogi to chyba jeszcze nie czas na mnie.

Jak na razie nieźle układa mi się z Jamesem Franco. 





10 komentarzy:

  1. Śliczny wygląd <3
    maggiee-blog.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. uwielbiam czytać Twojego bloga, zapraszam do siebie http://shollove.blogspot.com/ dopiero zaczynam :)

    obserwujemy? :>

    OdpowiedzUsuń
  3. Nigdy nie mów nigdy. Nie teraz to kiedyś. Myślę, że takie przyrzekanie sobie "nigdy się nie zakocham" etc. niby jest dobre, ale w rzeczywistości nas rani. Bo wszystko jest dobrze, póki idzie po mojej myśli. ale gdy nagle się zakocham, a ta osoba odwzajemni to uczucie, to co wtedy? Przecież przyrzekłam sobie. Obietnic się nie łamie. A w rzeczywistości obietnice łamią ciebie wewnętrznie.
    Niestety tak to już jest. "Jaka róża taki cierń".
    Bardzo podoba mi się jak piszesz. Chodź nie zgadzam się z tobą we wszystkim, to jednak chętnie poznam twój świat. :)

    pozdrawiam
    http://edzia-photoamator.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki za twój głos w sprawie. zawsze jestem otwarta na to co przynosi życie, więc jeśli przyjdzie na mnie czas to pewnie się temu poddam. na razie jednak całkiem nieźle się znam i wiem że nie grożą mi prawdziwe miłosne uniesienia :)

      Usuń
  4. Gdy czytam o problemach związkowych to też odechciewa mi się faceta. Swój czteroletni związek też zakończyłam, gdy dotarło do mnie, że ten zwykły chamski kłamczuch nie jest tym księciem z bajki, którym wydawało mi się na początku, że był. Pozory, pozory. Zakochujemy się w wyidealizowanych postaciach, gdy magia znika, trzeba znaleźć nowy obiekt westchnień.
    Pozdrawiam :)
    SD.

    OdpowiedzUsuń
  5. Chciałam napisać, że jesteś egoistką ale już mnie wyprzedziłaś ;)
    Ja swojego chłopaka poznałam mając 22 lata więc również późno jak na dzisiejsze realia.

    Chyba na tym polega istota życia, by dawać siebie innym. Jeśli da druga osoba nam to oddaje to największe szczęście jakiego można doznać na tym świecie :) Przynajmniej tak powinno być.
    Ale ludzie są różni.
    No nie wiem, ja bym bez miłości nie mogła. Na początku była to matczyna, potem przyjaciółek i przyszedł czas na miłość mężczyzny.
    Nie ma określonego wieku, dojrzale jest się nie śpieszyć ale to coś jak pierwszy papieros, pierwsza praca itd. Zmienia człowieka i ukazuje inny, kolejny wymiar życia.

    Ale rozumiem Twój instynkt samozachowawczy, bezpieczną iluzję jaką sobie stworzyłaś w głowie, bo jeszcze nie dawno funkcjonowałam identycznie jak ty :) Fakt faktem, miłości potrzebujesz, bo zawsze i ciągle ktoś Ci w Twojej głowie towarzyszy :) To normalne :)


    I miłość raniącą też przeżyłam. I było strasznie. Ale cierpienie to część życia a wychodzę z założenia, że trzeba je przeżywać.

    Nie wiem czy to co napisałam ma skład i ład.
    W każdym razie pierwszy raz komentuję czyjegoś bloga. Nigdy jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby silniejsza była chęć skomentowania od mojego lenistwa :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Miłość jest niewdzięczna, czasami dajesz coś komuś a otrzymujesz nic. My nie możemy za wiele powiedzieć na ten temat, ale rozglądając się dookoła nasunął nam się ten wniosek.
    http://gangetpolska.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Niekoniecznie musi być tak jak to opisałaś. Rzeczywiście miłość zmienia dużo rzeczy, ale nie powinna zmieniać tego kim jesteś i jakie masz priorytety. Nie sądzę, ze miłość to utrata wolności, ciągłe pytanie o pozwolenie, uleganie. Wręcz przeciwnie - to ustalanie kompromisów, czasem burzliwe, ale opłacalne. Bo w końcu nie ma lepszego uczucia, od przytulaska ukochanej osoby :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Z Jamesem Franco to nigdy nie romansowałam, ale czytając ten post miałam wrażenie, że czytam o sobie. Dosłownie o sobie! Niesamowite...
    Chociaż ja mimo wszystko chyba bardzo chciałabym się zakochać...

    Pozdrawiam i w wolnej chwili zapraszam do siebie:
    www.humanistka-na-obcasach.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niezwykle miło mi to słyszeć.
      Cieszę się, że nie tylko ja jestem taka... wyjątkowa! ;)

      Usuń



blogger template by lovebird